Jako że dział "Co piszą inni" ma tą zaletę że wpisy są dość długo na SG polecam (za zgoda autora) wpis znakomitego blogera Janusza Kaminskiego zamieszczony na portalu Niepoprawni.pl Polecam to zwłaszcza fanom tego zacnego blogera Miłego dnia

 

Trzy lata, jak się przeprowadziłem do dużego domu minęły.
Teraz nadchodzi trzecia zima, a ja się wreszcie nauczyłem panować nad kominkiem.

 

Ogrzewanie domu kominkiem to dla mnie nowość. Choć oczywiście mam również dobry piec gazowy. Gość od którego dom kupiłem, nie zostawił mi żadnych planów, żadnych dokumentów instalacji. Wszystko musiałem sam odkrywać i jakoś to opanować.
On w kominku miał postawione świeczki, pewnie od lat w nim nie palił, a jeżeli już to tylko w celach dekoracyjnych.
A sąsiad mi powiedział, że stale narzekał, iż na ogrzewanie musi wydawać 1500 złotych miesięcznie. Nie dziwię się. Facet był humanistą; nie miał bladego pojęcia o eksploatacji i utrzymaniu domu. Robił wszystko tak, aby się nie napracować, a co gorsza dowiedzieć się, jak w domu cokolwiek działa. Aż pieniądze się skończyły, popadł również we frankową pułapkę i musiał sprzedać pięknie zaprojektowany dom, którego nawet nie udało mu się dobrze wykończyć. Teraz ja to robię. I powiem – robię to z dużą przyjemnością.

Te 1500 zł/mc za zimowe ogrzewanie to sporo za dużo. Parę znaczących błędów szybko znalazłem w instalacji gazowej: za mały wymiennik ciepła, przekroje miedzianych rurek też za małe. Całe ogrzewanie chyba od początku nie było płukane.
Lecz cel dla mnie najważniejszy – uruchomić kominek.
Doszukałem się w internecie, że ten duży kominek z płaszczem wodnym, czyli palenisko ogrzewa wodę w całej instalacji grzewczej domu, jest Mercedesem wśród kominków, nawet przewyższającym słynne norweskie.
Więc dlaczego nie ogrzewać domu tym kominkiem, uzupełniając ciepło, jak trzeba, piecem gazowym? Piec pracuje cały rok na okrągło, bo produkuje ciepłą wodę.

Zacząłem wgłębiać się w tajniki takiej metody ogrzewania, szukając odpowiedzi na wiele pytań. Używać do palenia drewno, czy brykiety ze sprasowanych trocin? Jeżeli drewno, to jakie? I najważniejsze – co będzie najlepsze i najtańsze.
Bogu dzięki za internet i paru przyjaciół z doświadczeniem. Rezultat na dzisiaj taki, że palę mieszanką drewna i brykietów bukowych.
Drewno też wyłącznie bukowe i dębowe. Sezonowane. Jest jeszcze lepsze – suszone. Tylko o 20% droższe. A tak, jak w maju kupię sezonowane, ułożę pod dachem w drewutni, to mam takie prawie jak suszone.

Życie na morzu, gdzie praktycznie byłem w 24 godzinnym pogotowiu a teraz dodatkowo słuszny wiek, powodują, że pięć godzin snu w zupełności mi wystarcza. Choć moja pani doktor krzywi się, że to za mało, ale ja swoje wiem. Życie tak szybko teraz ucieka, że szkoda marnować na długie spanie. No i nie czuję takiej potrzeby.
Wprost przeciwnie – kocham tą porę o świcie, gdy między trzecią i czwartą schodzę na dół z sypialni (mojej kajuty). Nastawiam kawę na duży kubek, karmię kocicę, jak śpi w domu, a jak polowała gdzieś tam w swoim rewirze, to ją przywołuję i głodna szybko przychodzi. Psy śpią w najlepsze i są nieczułe na moją krzątaninę.

Potem włączam tv, zapalam pierwszego papierosa i oglądam kolejny serial, których na szczęście mnóstwo się nagromadziło w trakcie służby na morzu.

Gdy kończy się lato i nastaje chłodna jesień, czasami nawet w połowie września, albo jak w tym roku, pod koniec listopada, do tego porannego rytuału dołączam rozpalanie kominka.
To jest cała procedura, którą trzeba przestrzegać, jeżeli chce się mieć porządne efekty.
Popiół oczywiście usunięty z paleniska i popielnika. Teraz trzeba przygotować do rozpalenia. Po okresie wielu prób i błędów nauczyłem się ładnie i szybko rozpalać. A że piec duży, to wymaga sporego wkładu. Brykiety, nie za grube szczapy drewna, sporo suchego chrustu z tartaku, dwa malutkie kawałki białej rozpałki i już. Dysze otwarte. Powietrze swobodnie wnika i dostarcza dużo tlenu. Ogień początkowo wątły potężnieje, rośnie do góry, obejmuje coraz więcej paliwa.
Zamykam dysze i przysłony. To kieruje płomień i całe ciepło na wężownice płaszcza wodnego. I wreszcie on nadchodzi. Płomienie strzelają. Jest cug.
Kominek nie zgaśnie już sam, tak długo, jak mu wystarczy drewna.

..............

No właśnie – cug. W tym przypadku, w kominku to ciąg. Wytworzony energią spalania strumień powietrza i spalin idący wysoko do komina.
Idealnie, gdy się przestrzega reguł, to całą energię zostawia w płaszczu wodnym i ścianach kominka. I gdy paliwo jest dobre, to nie widać żadnego dymu, czy pary z komina.

To efektywne spalanie zaczyna się i nie będzie bez tego – bez cugu.

Cug to słowo staropolskie. Pewien jestem , że dużo starsze niż germańskie, które piszemy Zug. Ale o tym dalej.
Staropolski cug, to zaprząg konny, cztero, a nawet sześciokonny, gdzie konie biegną parami. Nie, jak ruska trojka. Nasze zaprzęgi były szybkie. A kierowało się cuglami.
Szybkość, pęd spowodowały, że tak zaczęto nazywać szybki ruch powietrza w piecu, czy kominie. A potem również każdy przeciąg.
Natomiast w języku niemieckim najpopularniejszym znaczeniem słowa Zug jest po prostu pociąg, kolej. Czyli też ruch. Podobnie jak w Polsce Zug to również przewiew, a Luftzug to przeciąg.

A ja zimową porą jestem zawsze zadowolony, gdy w kominku szybko mam cug. Wiem, że zaraz będzie ciepło i komfortowo...

..............

W tej chwili dobra zmiana, polska konserwatywna prawca, wrzód na d. lewackiej Europy, powód wściekłości oszustów i złodziei, oraz pozostałych sprzedajnych zdrajców, potrzebuje dobrego cugu.

Co ma nim być? Wydaje mi się, że jest to entuzjazm.
Gdy będzie ten cug, ten entuzjazm, to łatwo się nie da wygasić naprawy państwa.
Entuzjazm również należy do sfery emocjonalnej. Czasy są takie, że argumenty rozumowe, czy nawet zdroworozsądkowe mają znacznie mniejszy wpływ na zachowania, poglądy i decyzje społeczeństwa, niż zachowania emocjonalne.
Nie docenialiśmy tego początkowo. Aż totalna opozycja pod hasłem "ulica i zagranica" pokazały nam jak duży wpływ mają emocje. Niestety w ich przypadku wyłącznie negatywne. To głównie strach, niepewność i niepokój. A potem wmówione - nienawiść i pogarda. To tak silne emocje, stresogenne, każdy tego doświadczył, to wie, że dosłownie odbierają rozum. Zniechęcają do trzeźwego myślenia.
Najwyższa pora, żeby temu mocno się przeciwstawić również emocjonalnie i działać tak, by poczynania władzy, jak nie można rozumem, wzbudzały coraz większy entuzjazm.

Jarosław Kaczyński wie o tym dobrze. I wie, że to działa. I nie trzeba jakichś specjalnych, rozbudowanych trików – parę prostych, celnych słów wystarczy, by ten entuzjazm zaczął się tlić.
Proszę bardzo – to "500+"; tak samo to "obniżenie wieku emerytalnego". Ale uwaga! To działa tylko wówczas, gdy się nowy projekt realizuje. Sama zapowiedź, czy nawet obietnica w ogóle nie działają. Tyle razy byliśmy okłamywani i zwodzeni obietnicami, że samo tylko opowiadanie o tym, co się zrobi, już od początku jest traktowane jako gołosłowne.
Tak więc entuzjazm może wzbudzić tylko ktoś uznany za wiarygodnego. Ktoś, kto nie zawiódł zaufania społecznego.
Ważne jest także, by entuzjazm obejmował jak najszerszą grupę rodaków. To musi być coś mocnego i dla wszystkich.
Darmowe leki dla emerytów 75+, czy obniżony ZUS dla 300 tysięcy mikro-przedsiębiorców, nie są w stanie spowodować powszechnej radości społeczeństwa. Owszem, ci których to dotyczy są zadowoleni. Ale ognik, który wówczas się zatli, cugu w Polsce nie spowoduje.

No więc co to ma być? Co jest w stanie wzbudzić taki entuzjazm, by Polska w końcu zaskoczyła. Tu jest jeszcze jeden warunek: to musi być coś, co spowoduje, że entuzjazm będzie powszechny i długotrwały.
Te powszechne, ale krótkie zdarzają się nam nawet dosyć często.
Polscy piłkarze wygrali mecz, gdzie raczej nikt nie dawał im dużych szans. Mamy entuzjazm przez dwa, trzy dni. Podobnie, jak dziewczynka, nasza Polka, ładnie zaśpiewała i wygrała konkurs Eurowizji. To maksymalnie dwudniowy entuzjazm.
Może więc zamiast jednego potężnego i narodowego entuzjazmu budować te małe? Tylko rozliczne, co spowoduje, że zleją się w całość? Jak strumyczki, co w końcu tworzą rzekę?
Nie wiem...
Najprościej jest dać coś ludziom. Coś, czego zawsze pragnęli. Lecz i tutaj mamy do czynienia z destrukcyjnym działaniem czasu. Po roku taki prezent powszednieje i jak wszyscy się do niego przyzwyczają, jakby to zawsze było, to początkowy entuzjazm wygasza.
To musi być coś innego. Coś zmienionego w systemie, co powoduje ciągłą nadzieję i nieustannie wzbudza marzenia.

Już jako dzieci pojęliśmy, że znacznie ważniejsze jest dążenie do szczęścia, niż spełnienie – osiągnięcie celu.
Z najwcześniejszych momentów naszego życia chyba wszyscy pamiętamy, że najpiękniejsze były chwile przygotowań do Bożego Narodzenia. Zakupy, krzątanina, choinka... świąteczne zapachy z kuchni. I wyczekiwanie pierwszej gwiazdki. A potem to już było (po rozpakowaniu prezentów, jako kulminacji) tak... niedzielnie. Dosyć normalnie.
Czy tak nie jest w seksie? Zdobywanie jest znacznie bardziej ekscytujące i może nawet trwać latami. A sam akt trwa krótko.
A w samym dążeniu,gdy cel już jest widoczny, nastał czas rykowiska, spokojne, trawożerne jelenie, barany, czy byki potrafią godzinami walczyć ze sobą, nawet na śmierć i życie, jakby te potulne i spolegliwe zwierzęta zamieniły się w bestie.
A tacy himalaiści. Lata przygotowań, wiele dni wspinaczki i walki. Ciągłe niebezpieczeństwa i pułapki... I po co? Żeby sobie chwilę postać na najwyższej w okolicy skale? A potem, cholera, jeszcze trzeba zejść na dół do normalnego świata.

Tak, to musi być jakiś ważny cel, który wzbudza potrzebę dążenia do niego, Potrzebę nie do opanowania. Wtedy powstanie entuzjazm.
Taki właśnie cug

 

Źródło: https://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/cug